Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 19 lutego 2012

Koszty przywództwa

Zastanawiam się od czego zacząć. Że Meryl Streep zagrała świetną rolę w Żelaznej Damie?  Mogę się tylko zgodzić z wszystkimi. Niesamowita, fantastyczna!.
Ale przede wszystkim (z taką nadzieją szłam do kina i się nie rozczarowałam) to film, który sprowokował  mnie do myślenia (!), ale też dyskusji. O czym? Może o rzeczach oczywistych, ale jednak nadal często kontrowersyjnych.
O tym że:
  •  w życiu trudno o coś takiego jak "dobry kompromis" - najgorsze reformy to takie,  które zostały rozpoczęte i przerwane w połowie, bo ktoś poszedł na kompromis, przestraszył się w pewnym momencie niezadowolenia czy kosztów społecznych w przypadku kontynuacji działań. Taki kompromis to zawsze tylko koszt - ok, może też wygrane kolejne wybory, ale wraz z nimi koszty kompromisu i niedokończonych zmian - one po wyborach nie znikają
  • modelowy work-life balance nie istnieje - myślę o takim systemie, gdzie angażujemy się w pełni w swoją karierę zawodową, swoją rodzinę, a przy tym jeszcze nie gubimy siebie. Nie da się. Albo robi się karierę (w polityce, biznesie - wszystko jedno), albo poświęca rodzinie - i trzeba być świadomym tego, że wszelkie próby pogodzenia tego i udawania że żadna strona nie ucierpi, i każdej poswięcimy tak samo dużo czasu i uwagi, to oszukiwanie samego/ samej siebie
  •  trudne decyzje są doceniane dopiero po fakcie i to lider musi zdecydować jakie koszty tych decyzji jest w stanie ponieść - nie wiem czy są symulacje, które by mówiły co stałoby się z Wielką Brytanią, gdyby pani Thatcher nie wprowadziła reform. Wiemy natomiast co się działo na ulicach Londynu, gdy te reformy wprowadzała. To umiejętność prawdziwego lidera - umiejętność spojrzenia w dal, ponad problemami danego dnia, ze świadomością gdzie jest cel i jak do niego dojść. Oczywiście jest pytanie o to gdzie jest granica i jakie koszty są nie do poniesienia: czy 3mln bezrobotnych to za wysoki koszt późniejszego wzrostu gospodarczego?
  • wszyscy chcą działania, ale jak się okazuje, że te działania są trudne, to tchórzą - trochę tak jak teraz u nas. Główne zarzuty po pierwszej kadencji rządu premiera Tuska były takie, że nie podjął trudnych decyzji, nie wprowadził obiecywanych reform. Jak teraz (może nie w sposób idealny, ale jednak) próbuje się za nie zabrać, to podnosi się larum, że nie potrzeba nam reform, że w inny sposób powinny być przeprowadzone, że najlepiej nic nie ruszać. Mam nadzieję, że nie stchórzy. Mocno trzymam za to kciuki.
  • władza deprawuje a władza absolutna deprawuje absolutnie (to nie moje takie mądre myśli, zapożyczone od Lorda Actona) - i nie zawsze oznacza to deprawacje w sensie etycznym, sprzeciwienie się wyznawanym dotychczas zasadom. Czasem ta deprawacja oznacza dojście do takiego złudnego poczucia wszechmocy i samowystarczalności. "I'm the Prime Minister" wygłoszone kilkakrotnie przez panią Premier pokazuje, że zbyt uwierzyła w to, że nie tyle jest premierem, ale też, że  nie musi liczyć się z nikim - bo she's the Prime Minister. Dlatego też w końcu nikt przy niej nie zostaje. Smutne sceny - gdy idzie korytarzem, a za nią coraz mniej ludzi - aż w końcu zostaje sama.
Czy człowiek sukcesu, człowiek przy władzy musi być sam? Nie musi. Ale jest na to narażony bardziej od innych - i powinien zawsze o tym pamiętać. Po pierwsze dlatego, że inni mu zazdroszczą, po drugie, dlatego że często sam wpada w pułapkę polegającą na tym, że zaczyna mu się wydawać, że ma taką władzę, że nie potrzebuje już nikogo wokół. Więc nikt się nie pcha.Podsumowując - to nie film o polityce. I też, wbrew złośliwym  opiniom niektórym - nie jest to film o Alzheimerze. Moim zdaniem świetny film o przywództwie, o jego pułapkach, problemach, kompromisach, dylematach. I postać, która wiele rzeczy zrobiła świetnie, ale też popełniła błędy - jest się na czym uczyć.