Łączna liczba wyświetleń

piątek, 30 marca 2012

Piwo i hymn - mariaż taki sobie

Za każdym razem jak oglądam reklamę Warki, zastanawiam się, czy to ja jestem taką "konserwą", czy jednak ta reklama przekracza pewne granice?
Nie mam problemu z tym, że całe story jest wokół hymnu - ludzie śpiewający na stadionie, strzelane gole. Klimat zwycięstwa, euforii, radości. Kupuję to.
Problem mam jednak z końcówką. Komenda "po hymnie", wydana w ciszy,  pada zazwyczaj w ważnych momentach i w trakcie ważnych wydarzeń w kraju - podniosłych, ale często też smutnych, czy trudnych.
Ta sama komenda w reklamie jako hasło do rozpoczęcia imprezy - tego zdecydowanie nie kupuję.
I przemyślałam to -  nie jestem "konserwą". Ale są symbole i wartości, które są dla mnie ważne - i chciałabym, żeby inni też je szanowali, nawet jeśli dla nich są mniej ważne.

Za każdym razem jak oglądam reklamę Warki wywołuje ona we mnie to samo uczucie.....niesmaku.
Bo jeśli chce się zbudować reklamę wokół pewnych symboli - to trzeba być naprawdę dobrym w robieniu reklam.

niedziela, 25 marca 2012

dwadzieścia lat boomu minus koszty

Odbyliśmy wczoraj ze znajomymi bardzo ciekawą dyskusję. Mianowicie zastanawiali(śmy) się, jak to jest, że dwadzieścia lat boomu gospodarczego, zmiana systemu, a w sensie ilościowym  jakości naszego życia, jesteśmy w tym samym miejscu - tyle, że meblościanka zamieniła się na meble z IKEA, a syrenka na Forda.
Mnie to się właściwie wydaje dość oczywiste jak to jest :) ale dyskusje mieliśmy dość długą....
A jest tak:
Po pierwsze, akurat w tym przypadku jakość jest ważna - syrenka czy ford, mnie tam to robi różnicę. Nie mówiąc o innych  aspektach jakościowych tego boomu, (zwłaszcza technologicznego), takich jak to, że nasz komputer waży obecnie pół kilograma, a nie zajmuje całego pomieszczenia jak kiedyś (prawda, ja to już tego nie pamiętam, ale mama mi opowiadała:), a nasz telefon niedługo będzie miał wodotrysk i będzie spełniał życzenia (nie mogę się doczekać :).
Ale tak naprawdę, to dla mnie dużo ważniejsze jest " po drugie":
Po drugie - to strasznie niesprawiedliwe patrzenie na naszą jakość życia obecnie, w porównaniu do poprzedniego systemu, bez uwzględnienia nie tylko samych zmian, ale też kosztów które niósł za sobą zarówno poprzedni system jak i te zmiany. Bo: a) Towarzysz Gierek żył na kredyt, który zaczęliśmy spłacać jak ów Towarzysz już u władzy nie przebywał, b) to co się działo na rynku nie odzwierciedlało rzeczywistości ekonomicznej, więc trzeba się było nieźle napracować żeby zaczęło.
Wszyscy wiemy, jeśli cukier kosztował np. X zł, to cena ta nie odzwierciedlała ani kosztów produkcji, ani dystrybucji, ani sprzedaży tego produktu (co więcej, ilość wyprodukowanego towaru w żaden sposób nie odnosiła się do popytu na rynku), jeśli w fabryce pracowało 1000 osób, to niekoniecznie dlatego, że taka była potrzeba wynikająca z procesu produkcji i zarządzania zarówno nim jak i całą organizacją. Tym samym wraz ze zmianami zaczęliśmy spłacać nie tylko publicznie znane (albo i nie :) kredyty wobec zachodu, ale  musieliśmy także spłacić te "kredyty" schowane (w ukrytym bezrobociu, regulowanych cenach itp.).
i jeszcze jest c) kosztem o którym często zapominamy, a który jest niezmiernie istotny to koszt zmiany postaw i zachowań wykreowanych w poprzednim systemie (czy się stoi, czy się leży...)... 

Ciekawe, czy można by zrobić taką symulację (a może ktoś już zrobił?) - gdzie bylibyśmy (chociaż w sensie ilościowym) dzisiaj, gdybyśmy nie musieli ponosić tych wszystkich kosztów poprzedniego systemu?
(Chociaż, chyba ciekawsze byłoby - jakim społeczeństwem bylibyśmy, gdyby nie poprzedni system? np. Teraz jesteśmy na końcu Europy, jeśli chodzi o zaufanie społeczne - czy byłoby inaczej?)

I właściwie.... czy w tej zmianie chodzi o ilość? W zmianie cywilizacyjnej, w Europie chyba już nie. (chociaż, kolejne doniesienia z sektora finansowego, mówiące o wynagrodzeniach szefów banków, przeczą temu).
To o co chodzi? zostawiam sobie to jako temat na później....

piątek, 2 marca 2012

Bądź egoistą

Kilkakrotnie w ciągu jednego dnia, kilka różnych (i to całkiem mądrych) osób powiedziało do mnie (między innymi :) "w życiu trzeba być trochę egoistą".
Jaka odmiana....
Przez całe życie uczy się nas dochodzenia do kompromisów, zwracania uwagi na innych  i  tego, że właśnie nie należy być egoistą.
A co z nami? Czy jeśli nam nie jest dobrze z samymi sobą i mamy poczucie, że nie umiemy zadbać o samych siebie, to jesteśmy w stanie sprawić, aby innym było dobrze z nami? Nie wierzę.
Czy to zatem znaczy, że trochę nas okłamują: rodzice, nauczyciele, inne osoby i autorytety, którym ufamy - uczą nas jak dbać o innych, ale nie uczą jak dbać o siebie samych?
Bo konwenans społeczny nie pozwala uczyć dziecka: bądź egoistą, dbaj o siebie.
Mimo, iż większość rodziców (która bardzo kocha swoje dzieci) dobrze wie, że droga do sukcesu - zarówno zawodowego i prywatnego, wymaga chociaż odrobiny egoizmu, to jednak otwarcie do tego dziecka mówią: nie bądź egoistą.