Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 maja 2011

Emocjonalnie

czy artyści, pisarze, aktorzy, piosenkarze, malarze i wszelcy inni, to...no własnie:
a) osoby, które są bardziej emocjonalne niż pozostali ludzie i tym emocjami dzielą się z innymi
b) osoby, które lepiej niż inni potrafią swoje emocje wyrazić, za pomocą różnego rodzaju sztuki
c) osoby, które poprzez sztukę wyrażają emocję, bo nie potrafią tego zrobić poprzez relacje międzyludzkie i rozmowy - jak to czyni pozostała część społeczeństwa
?

Nie robiłam analizy profili psychologicznych artystów. nie chcę się też odwoływać do tego, co o nich wiemy, bo jestem przekonana, że znaczna część ich zachowań (zarówno dawnych artystów jak i obecnych) wynika nie z potrzeby, ale z pewnej konwencji bycia artystą, czy celebrytą i związanych z tym oczekiwań społecznych.

Ciekawa jestem,  co by się stało, gdyby zrobić eksperyment polegający na tym, że pewna grupa ludzi - uznanych artystów oraz "przeciętnych" obywateli przez jakiś przebywa w środowisku, w którym ma możliwość rozwijania się artystycznie, ale nie ma bliskich z którymi mogłaby dzielić się emocjami. ciekawe, czy skończyłoby się na agresji, czy odkryciu, iż artystów wśród nas jest znacznie więcej, tylko swoje emocje wyrażają w inny sposób....?

poniedziałek, 16 maja 2011

czasem mam wrażenie, że to Kościół jest tą instytucją, która najbardziej stara się, aby wiara ludzi nie była zbyt głęboka.
tę refleksję pogłębiły obserwacje mszy z okazji pierwszej komunii mojego kuzyna. Nie chcę dywagować na temat podejścia dzieci i rodziców do tego święta, które staje się świętem konsumpcjonizmu a nie przeżyciem duchowym (kluczowe jest kto dostanie droższe prezenty), ale chyba dawno nie byłam na takim wydarzeniu, bo uderzyło mnie podejście Kościoła do niego.
sama oprawa imprezy jest podobna do ślubu - białe kwiaty, udekorowany kościół - z tym jestem ok, można powiedzieć, że jest to jakaś forma zaślubin dzieci z Bogiem.
ale to jak wygląda msza....gdzie dzieci co chwila wyskakują z ławeczek, bo to trzeba zaśpiewać, to powiedzieć wierszyk, to coś przeczytać. nad całością czuwa siostra, która pilnuje aby dzieci w odpowiedniej kolejności ustawiły się do podziękować, nie zapomniały wierszyka i właściwym osobom podały kwiatki.
Masakra! nie wierzę, że te dzieci, skupiając się na strofkach wierszy, kolejności podchodzenia i nutkach do piosenek są jeszcze w stanie skupić się na tym, po co właściwie do tego kościoła tego dnia przyszły!
ta cała oprawa powoduje, że człowiek stoi i czuje się jak na spektaklu (nie oceniając zdolności reżysera) albo reality show, na którym nie tylko widz nie ma szansy na skupienie, ale też te dzieci, które przecież po to tam przyszły, nie mają na to ani warunków, ani czasu....bo trzeba właśnie wygłosić wierszyk z podziękowaniami dla księdza proboszcza....a potem wreszcie odebrać prezenty....

niedziela, 1 maja 2011

szczęscie

W 2009 roku Komisja Europejska opublikowała komunikat "beoynd GDP". mówi w nim, że PKB nie powinien być miarą rozwoju i bogactwa kraju, bo nie uwzględnia wielu innych czynników, zwłaszcza społecznych, które także w bardzo istotny sposób wpływają na to jak kraj się rozwija i na ile jest to kraj bogaty.
Co więcej, statystyki pokazują, że rosnący wskaźnik PKB nie jest równy z rosnącym poziomem szczęścia mieszkańców. Oznacza to tyle, że mieszkańcy rozwiniętych krajów, mimo, iż bogaci, nie są szczęśliwi. co więcej, wraz ze wzrostem bogactwa ich poziom szczęścia nie tyle się nie podnosi, co nawet maleje.
"pieniądze szczęścia nie dają" - odkryliśmy to na poziomie globalnym, potwierdzają to statystyki - ale czy, a jeśli tak to kiedy - dojdziemy do tego na poziomie indywidualnym?
mówi się, że Polska jeszcze jest zachłyśnięta tym, że mamy możliwości zakupu produktów, które wcześniej były dla nas niedostępne, zarówno dlatego, że nasze wynagrodzenie na to pozwala, jak i dlatego, że produkty te można znaleźć na półkach sklepowych. kiedy jednak ten argument się wyczerpie? kiedy przestaniemy usprawiedliwiać nasze definiowanie szczęścia przez "mam" i nasz konsumpcjonizm "odbijaniem" sobie czasów kiedy nic nie było dostępne? może już pora? zwłaszcza, że już dzisiejsze pokolenie trzydziestolatków - to pokolenie, które nie ma sobie czego odbijać, bo czasy poprzedniego systemu, to czasy ich dzieciństwa, podczas którego to nie oni borykali się faktycznie z problemem pustych półek.
pytanie, czy to nie jest spirala, która się sama nakręca? jeśli rodzice marzą o szczęściu dla dziecka rozumianym jako dobrze płatna praca, mieszkanie i samochód, to skąd ma ono wziąć inną definicję szczęścia? jeśli każdy nadal chce mieć lepiej, a lepiej = więcej: pieniędzy, większe mieszkanie, lepszy samochód, to skąd ma wiedzieć, że to nie wszystko i w życiu są jeszcze inne wartości niż złotówki (i euro:)?
autorefleksja przychodzi czasem w dziwnych momentach. człowiek wchodzi do sklepu i myśli: "tak, mogę kupić te rzeczy, które tutaj są, bo mnie na nie stać, ale po co? nie są mi one potrzebne" i uświadamia sobie, że właściwie ma pieniądze, ale stracił pomysł na to, co z nimi robić. tak bardzo skupił się na ich zarabianiu, że stało to się celem życia, a nie środkiem do szczęścia.
i wtedy zadaje sobie pytanie - a co to właściwie jest szczęście? i dochodzi do wniosku, że to coś, czego nie da się przeliczyć ani na złotówki ani na euro. i przypomina sobie momenty z odległej przeszłości, kiedy czuł się szczęśliwy - i odkrywa, że nie było to w momencie, gdy dostawał premię, ale na żaglach ze znajomymi, w pubie z przyjaciółmi, na spacerze z rodziną, gdy siedział czytając książkę i słuchając muzyki...