czasem mam wrażenie, że to Kościół jest tą instytucją, która najbardziej stara się, aby wiara ludzi nie była zbyt głęboka.
tę refleksję pogłębiły obserwacje mszy z okazji pierwszej komunii mojego kuzyna. Nie chcę dywagować na temat podejścia dzieci i rodziców do tego święta, które staje się świętem konsumpcjonizmu a nie przeżyciem duchowym (kluczowe jest kto dostanie droższe prezenty), ale chyba dawno nie byłam na takim wydarzeniu, bo uderzyło mnie podejście Kościoła do niego.
sama oprawa imprezy jest podobna do ślubu - białe kwiaty, udekorowany kościół - z tym jestem ok, można powiedzieć, że jest to jakaś forma zaślubin dzieci z Bogiem.
ale to jak wygląda msza....gdzie dzieci co chwila wyskakują z ławeczek, bo to trzeba zaśpiewać, to powiedzieć wierszyk, to coś przeczytać. nad całością czuwa siostra, która pilnuje aby dzieci w odpowiedniej kolejności ustawiły się do podziękować, nie zapomniały wierszyka i właściwym osobom podały kwiatki.
Masakra! nie wierzę, że te dzieci, skupiając się na strofkach wierszy, kolejności podchodzenia i nutkach do piosenek są jeszcze w stanie skupić się na tym, po co właściwie do tego kościoła tego dnia przyszły!
ta cała oprawa powoduje, że człowiek stoi i czuje się jak na spektaklu (nie oceniając zdolności reżysera) albo reality show, na którym nie tylko widz nie ma szansy na skupienie, ale też te dzieci, które przecież po to tam przyszły, nie mają na to ani warunków, ani czasu....bo trzeba właśnie wygłosić wierszyk z podziękowaniami dla księdza proboszcza....a potem wreszcie odebrać prezenty....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz