W 2009 roku Komisja Europejska opublikowała komunikat "beoynd GDP". mówi w nim, że PKB nie powinien być miarą rozwoju i bogactwa kraju, bo nie uwzględnia wielu innych czynników, zwłaszcza społecznych, które także w bardzo istotny sposób wpływają na to jak kraj się rozwija i na ile jest to kraj bogaty.
Co więcej, statystyki pokazują, że rosnący wskaźnik PKB nie jest równy z rosnącym poziomem szczęścia mieszkańców. Oznacza to tyle, że mieszkańcy rozwiniętych krajów, mimo, iż bogaci, nie są szczęśliwi. co więcej, wraz ze wzrostem bogactwa ich poziom szczęścia nie tyle się nie podnosi, co nawet maleje.
"pieniądze szczęścia nie dają" - odkryliśmy to na poziomie globalnym, potwierdzają to statystyki - ale czy, a jeśli tak to kiedy - dojdziemy do tego na poziomie indywidualnym?
mówi się, że Polska jeszcze jest zachłyśnięta tym, że mamy możliwości zakupu produktów, które wcześniej były dla nas niedostępne, zarówno dlatego, że nasze wynagrodzenie na to pozwala, jak i dlatego, że produkty te można znaleźć na półkach sklepowych. kiedy jednak ten argument się wyczerpie? kiedy przestaniemy usprawiedliwiać nasze definiowanie szczęścia przez "mam" i nasz konsumpcjonizm "odbijaniem" sobie czasów kiedy nic nie było dostępne? może już pora? zwłaszcza, że już dzisiejsze pokolenie trzydziestolatków - to pokolenie, które nie ma sobie czego odbijać, bo czasy poprzedniego systemu, to czasy ich dzieciństwa, podczas którego to nie oni borykali się faktycznie z problemem pustych półek.
pytanie, czy to nie jest spirala, która się sama nakręca? jeśli rodzice marzą o szczęściu dla dziecka rozumianym jako dobrze płatna praca, mieszkanie i samochód, to skąd ma ono wziąć inną definicję szczęścia? jeśli każdy nadal chce mieć lepiej, a lepiej = więcej: pieniędzy, większe mieszkanie, lepszy samochód, to skąd ma wiedzieć, że to nie wszystko i w życiu są jeszcze inne wartości niż złotówki (i euro:)?
autorefleksja przychodzi czasem w dziwnych momentach. człowiek wchodzi do sklepu i myśli: "tak, mogę kupić te rzeczy, które tutaj są, bo mnie na nie stać, ale po co? nie są mi one potrzebne" i uświadamia sobie, że właściwie ma pieniądze, ale stracił pomysł na to, co z nimi robić. tak bardzo skupił się na ich zarabianiu, że stało to się celem życia, a nie środkiem do szczęścia.
i wtedy zadaje sobie pytanie - a co to właściwie jest szczęście? i dochodzi do wniosku, że to coś, czego nie da się przeliczyć ani na złotówki ani na euro. i przypomina sobie momenty z odległej przeszłości, kiedy czuł się szczęśliwy - i odkrywa, że nie było to w momencie, gdy dostawał premię, ale na żaglach ze znajomymi, w pubie z przyjaciółmi, na spacerze z rodziną, gdy siedział czytając książkę i słuchając muzyki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz